Gruzja zimą i we dwoje (i tylko na 3 dni)

Gruzja - kierunek, którym interesowaliśmy się już parę razy. Dotychczas jednak braliśmy pod uwagę wakacje letnie, jednak kuszące cenowo oferty linii Wizz Air w zimie zdecydowały o naszym wyborze. Ten wyjazd pod wieloma względami był inny. Po pierwsze to zaledwie 3 pełne dni, w trakcie których jedynie we dwójkę poznawaliśmy uroki górskiej stolicy Gruzji - Gudauri.

Ale po kolei. Jak zawsze garść praktycznych informacji:

  1. Gruzja - kraj położony na pograniczu Europy i Azji, sąsiadujący z Rosją, Armenią, Turcją i Azerbejdżanem. Stolica Tbilisi, ilość mieszkańców 3,7 mln, z dostępem do Morza Czarnego, ze znanym kurortem Batumi. 100 Lari (waluta Gruzji) to mniej więcej 70 PLN (stan na 7 lutego 2019).

  2. Gudauri - ponoć najlepszy kurort narciarski w kraju położony ponad 100 km od stolicy. Można tu dotrzeć na dwa sposoby: drogą lotnicza - albo przez Tbilisi (drożej ale szybciej) oraz tanimi liniami lotniczymi Wizz Air lecąc do oddalonego mocno Kutaisi. Całkowita długość tras narciarskich to 57 km z najniższym punktem na wysokości 2050 m. n.p.m. natomiast najwyższym aż 3250 m. n.p.m. Jeździ się tu na nartach praktycznie od października do maja. Nowe Gudauri to wybudowane obok siebie hotele i apartamenty przy samych wyciągach - łącznie z najnowocześniejszą gondolą.

    Kurort zmienia się praktycznie z każdym rokiem. Ponoć kilka lat temu wszelkich atrakcji było tu niezmiernie mało. Dzisiaj jest ich cała masa - od paralotniarstwa po skutery śnieżna, spa, basen i inne. Widać również powstające wciąż nowe apartamentowce.

    https://www.youtube.com/watch?v=BYBh3Bmnzas

    https://www.youtube.com/watch?v=Xak0gYmOxZ8

    Gudauri, oprócz tras dla początkujących i zaawansowanych narciarzy, słynie również z jazdy ekstremalnej "free ride" oraz z narciarstwa uprawianego z helikoptera.

    https://www.youtube.com/watch?v=NJZxWgXlu4M

  3. Jako ciekawostkę możemy dodać, że Gruzja to kraj, do którego Polacy mogą przylatywać na dowód osobisty (oczywiście jako alternatywa dla paszportu). Co ciekawe jako jedyny chyba kraj na świecie zezwala Polakom na pobyt bez wizy na czas aż 360 dni. Gruzińskie kurorty takie jak Batumi (Morze Czarne), Gudauri (Wysoki Kaukaz) czy Bakuriani (Wysoki Kaukaz) przeżywają boom inwestycyjny jeśli chodzi o budowane apartamentowce czy hotele. Ceny nowych mieszkań kuszą zagranicznych kupców; dodatkowo sam zakup jak i forma własności jest bardzo przyjazna i prosta porównując do innych krajów.

Przejdźmy jednak do naszej relacji. Lot z Katowic do miasta Kutaisi trwał lekko ponad 3 godziny. Wybór tego gruzińskiego miasta nie jest przypadkowy. To najtańszy bowiem sposób dotarcia do tego kraju. Zdecydowaliśmy się na opcję mała walizka + plecak + wejście priorytetowe. W dwie strony koszt przelotu dla 2 dorosłych osób wyniósł w tym wypadku niecałe 550 PLN. Lecieliśmy 5 lutego, a powrót zaplanowaliśmy na 9 lutego. Zaledwie kilka dni poświęcone na narty i poznanie ciekawych okolic tego narciarskiego kurortu. Kutaisi ma jednak bardzo duży minus - jest naprawdę sporo oddalony od Gudauri - niecałe 300 km.

Na szczęście sposobów na dotarcie jest naprawdę wiele. Jednym z nich są autokary linii Georgian Bus (z wifi), które oferują serwis "door to door" - z transportem do wskazanego hotelu czy apartamentu. Cała sieć połączeń - również z innymi miastami w Gruzji jest poukładana pod przylatujące czy wylatujące samoloty. Warto zauważyć, że strona www jest również w języku polskim.

https://georgianbus.com/new/?lng=pol

Trzeba jednak przyznać, że 4-5 godzin jazdy to coś do czego należy przyzwyczaić. Po pierwsze gruzińscy kierowcy jeżdżą naprawdę szybko i nazwijmy to dyplomatycznie - odważnie. Tak się składa, że siedzieliśmy na samym przodzie i nie jeden raz nasza adrenalina wzrastała do wysokich poziomów. Jakość dróg pozostawia również wiele do życzenia - to obszar, który naprawdę wymaga sporych usprawnień. Ciekawe było również to, że po jakiś 30 minutach jazdy kierowca zatrzymał się przy lokalnym (zapewne sobie znanym) barze. Wszyscy wysiedli i zaczęli zamawiać różne dania na ciepło i zimno - stołując się na całego. Tutaj właśnie poznaliśmy pierwsze dania jakże znakomitej kuchni gruzińskiej. Warto dodać, że nasz autobus docelowo jechał do Tbilisi i około kilkadziesiąt kilometrów przed stolicą przesiedliśmy się do podstawionego auta, którego kierowca zawiózł nas do nowego, w pełni wyposażonego i położonego ok 150 m od gondoli - apartamentu (rezerwowany przez stronę airbn.pl z kosztem 350 PLN/noc).

Biorąc więc pod uwagę przyjazd do Gudauri warto zastanowić się czy wybrać tanie bilety lotnicze do Kutaisi z późniejszym długim przejazdem czy lecieć jednak do Tbilisi - płacąc jednak znacznie więcej ale być bliżej kurortu narciarskiego.

Pierwszy dzień pobytu przeznaczyliśmy na poznanie największego kurortu narciarskiego Gruzji. Ogromne wrażenie wywierają niesamowite widoki ośnieżonych szczytów górskich z licznymi wyciągami. Na pierwszy wjazd 10 osobową gondolą zdecydowaliśmy się bez nart żeby lepiej poznać otoczenie i możliwe zjazdy (dodamy, że nasze umiejętności narciarskie pozostawiają jeszcze sporo do życzenia). Wspomnianym wyciągiem jedzie się do stacji gdzie zlokalizowane są bary / restauracje serwujące wspaniałe, smaczne dania gruzińskie. Stąd można pojechać wyciągami w wyższe partie gór lub zjechać odpowiednią dla siebie trasą.

Widoki jakie można oglądać popijając gruzińskie wina są wręcz niesamowite. Z każdej bowiem strony widać ośnieżone szczyty okolicznych kilkutysięczników. Palące niemal słońce i błękitne niebo powodują, że na takie obrazki można patrzeć godzinami.

Wszystko w mocno międzynarodowym klimacie. Turyści z całego świata z największą liczbą Rosjan oraz Polaków, dla których Gudauri jest mocną alternatywą dla alpejskich stoków. Jak to w każdym kurorcie górskim, a już szczególnie ceny w barach nazwijmy to wysokogórskich, są znacznie wyższe niż standardowo w Gruzji - ale wciąż przystępne. Przykładowo za 2 wina "home made" oraz jakże smaczne Chaczapuri (placki drożdżowe z farszem serowym) zapłaciliśmy 50 Lari czyli mniej więcej 70 PLN. To chyba jednak nie dużo patrząc na otaczające krajobrazy.

Wszelkich okolicznych miejsc do delektowania się szczytami górskimi jest cała masa.

Cały drugi dzień związany był z nartami. Opcji i tras dla początkujących (również dla dzieci) po zaawansowanych jest cała masa.

Ceny (tu podane w EUR) są atrakcyjne patrząc na długość zjazdów.

Trzeci dzień poświęciliśmy na całodniowe zwiedzanie okolic Gudauri. Jest tu parę znanych miejsc, które z pewnością warto odwiedzić. Jako, że nasz czas był mocno ograniczony zdecydowaliśmy się skorzystać z lokalnego biura podróży wykupując wycieczkę z lokalnym anglojęzycznym przewodnikiem.

https://kartvelitours.com/

O godzinie 10 przyjechał pod nasz apartament bardzo sympatyczny przewodnik o imieniu Beka, którego tym samym pozdrawiamy - będzie zapewne czytał naszą relację. Naszym pierwszym punktem, który odwiedziliśmy był pomnik przyjaźni gruzińsko - rosyjskiej wybudowany pod koniec istnienia ZSRR, a dokładnie w 1983. Powstał on z okazji dwusetnej rocznicy podpisania traktatu o przyjaźni między dwoma krajami. Cała rotunda to tak naprawdę kolorowa mozaika z elementami gruzińskimi i rosyjskimi. Oczywiście całe to miejsce można interpretować (szczególnie w obecnym czasie) nieco inaczej ale pozostawiamy ten punkt bez dalszego komentarza. Samo jednak miejsce jest urokliwe - również z pięknym widokiem na otaczające wysokie góry.

Zaraz potem podjechaliśmy do samej granicy gruzińsko-rosyjskiej. To zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od rosyjskiego Władywostoku i Osetii Północnej. To również powód dlaczego w Gudauri najwięcej jest turystów z Rosji. Dokładnie przed samą granicą znajduje się klasztor Daliari, który mieliśmy okazję zwiedzić zapalając świece w imieniu najbliższych.

Najlepsze było jednak przed nami. Kolejnym bowiem miejscem do odwiedzenia była chyba najbardziej znana atrakcja gruzińska XIV wieczny klasztor Cminda Sameba (Święta Trójca) w pobliżu miasta Stepancminda zwanego również Kazbegi. To bardzo popularne miejsce pojawiające się często na pocztówkach z Gruzji odwiedzane najczęściej w trakcie cieplejszych miesięcy w ciągu roku. My jednak zdecydowaliśmy się na wejście na górę na wysokość 2170 m. n.p.m. i wierzcie łatwo nie było. Standardowo można podjechać autem w to miejsce jednak teraz nie było to możliwe. Bardzo duża ilość śniegu uniemożliwiała użycie samochodu - co prawda mijaliśmy kilka aut terenowych z napędem 4x4 ale każde z nich w pewnym momencie tonęło w białym puchu.

Podejście kosztowało nas niezłą zadyszkę i zajęło ponad 2 godziny od miejsca gdzie zostawiliśmy auto. Przy okazji było trochę śmiechu bo wystarczyło, że postawiło się nogę w innym miejscu niż udeptana (oblodzona ścieżka!) i lądowało po kolana w śniegowej zaspie. Po wejściu ukazał się nam znany obrazek klasztoru.

Również i z tego miejsca można podziwiać panoramę okolicznych ośnieżonych gór. Jednak jedna z nich wymaga poświęcenia więcej czasu. To trzeci szczyt Gruzji - (pol. Kazbek) Kazbegi o wysokości 5047 m. n.p.m. To tak naprawdę drzemiący wulkan, który króluje pośród otaczających innych szczytów zarówno po stronie gruzińskiej jak i rosyjskiej. Góra znana jest z tego, że oferuje bardzo kapryśną pogodę. Warto dodać, że nie każdemu z wchodzących udaje się ja pokonać – notowane są liczne wypadki śmiertelne, również wśród polskich alpinistów.

Spoglądając na oświetlony słońcem oddalony wspaniały szczyt rozpoczęliśmy schodzenie do wioski Gergeti gdzie zaplanowany był dla nas lunch u rodziny gruzińskiej. Byliśmy bardzo ciekawi potraw bo przecież kuchnia gruzińska słynie z tego, że jest bardzo smaczna.

Gdy pojawiliśmy się na miejscu czekał na nas stół z rożnymi smakołykami. Najbardziej znane potrawy gruzińskie to:

  1. Wspomniane wcześniej w relacji Chaczapuri - placki drożdżowe z nadzieniem serowym lub ziemniaczanym (można w Gruzji spróbować naprawdę wielu odmian).

  2. Chinkali - czyli po naszemu pierożki o kształcie sakiewek najczęściej z nadzieniem mięsnym. Ciekawe jest to, że podczas gotowania puszczają z nich soki. Nie można więc ich jeść tak jak my spróbowaliśmy - nożem i widelcem. Trzeba wziąć chinkali do ręki, następnie delikatnie nadgryźć ciasto i wypić wypływający wywar. Same w sobie są bardzo smaczne i przypominają nieco nasze polskie pierogi z mięsem. To też była jedyna potrwa, którą Jola uczyła się przyrządzać. Po wstępnym przyuczeniu przez gruzińską kucharkę udało się to całkiem nieźle. Niby to proste ale jak wszystko wymaga praktyki. Jeden z chinkali na zdjęciu jest Joli - zgadniecie? Smakował wyjątkowo :)

Oprócz wspomnianych potraw próbowaliśmy całą masę innych smakołyków i tak naprawdę wypadało by poświęcić temu zupełnie inną relację.

Cały obiad popijaliśmy znakomitym gruzińskim winem (w sumie jest ono wszechobecne praktycznie wszędzie) oraz napitkiem "Czacza" (ang. Chacha) z 50% zawartością alkoholu. Ten drugi wyrabiany jest z winogronowych wytłoków i jest narodowym trunkiem Gruzinów.

Oczywiście w Gruzji bardzo ważne są toasty.
Ten pierwszy pije się za Boga
Ten drugi pije się za kraj
Trzeci i kolejne pije się już za wszystko

Cała wycieczka zakończyła się późnym południem. Pożegnaliśmy się z naszym przewodnikiem Beka - dziękujemy za naprawdę ciekawe informacje na temat tego pięknego kraju. Cały późny wieczór spędziliśmy w Nowym Gudauri w pubie muzycznym "Drunk Cherry" który polecamy ze względu na znakomite jedzenie i muzykę na żywo. Ten wieczór był naprawdę znakomity!

Dziękując wszystkim, którzy wytrwali do końca - serdeczne pozdrawiamy i zapraszamy na kolejne nasze relacje. I tak Gruzję też polecamy :)

Dawid i Jola

Gruzja 10.02.2019

Przejdź do video rodzinnego
Przejdź do galerii
 
do góry
PRZEJDŹ DO STRONY GŁÓWNEJ